zakończenie zabolało jak nóż w plecy od bardzo dobrego przyjaciela, bezwymowny szok i głupia mina na twarzy.
Mówię tu (spoiler?)o ostatnich scenach filmu, gdzie Stanley wpada na ostatni pogrzeb i dziennikarka zbiera go z ulicy(/spoiler).
W takiej historii, taki hollywoodzki "happy end" aż razi, a że film podobał mi się niesamowicie i przez 2 godziny siedziałem zupełnie wsiąknięty w ekran,
to tak jak cała historia była ciężkim ciosem boksera w tv przy którym się głośno skanduje, tak everybody sweet love z końca było jak ciężki cios prosto w twoją twarz.
A chyba nikt takich ciosów przyjmować nie lubi.
Szkoda, byłoby 10/10
a co bys chcial zeby stanlej wziól pile mechaniczna i zaczac napie<rdalac wszystkich chinoli na pogrzebie, a na koncu wlozyl lufe w pochwe dziennikarki i wystrzelil 4 serie po czym strzelajac sobie w glowe obryzgal flakami garnitury swoich ziomkow z policji?
no w sumie dobry pomysl. zapameitam może jak kiedys zostane sławnym reżyserem to wykorzystam ten pomysł.
Oj, chyba nie zauważyłeś jednej małej rzeczy. Bohaterowie owszem, obściskiwali się uroczo na końcu, ale zwróć uwagę na to, co było w tle :) To było zakończenie z uśmiechem, tyle że szyderczym :)
Aż na szybko sobie powtórzyłem samo zakończenie (chyba że będzie spoilerowanie to nie muszę zaznaczać, ale i tak ostrzegam), no i wiesz rozumiem to że Stanley nie wygrał, że mafia dalej robi swoje mimo całej jego ciężkiej pracy, że sfrustrowany postawił na otwarte karty, wyszedł na bezpośrednie starcie które -po za ewentualną prowokacją- nie mogło przynieść żadnego efektu...
No i właśnie tutaj mój ból, wolałbym żeby Stanley został na ziemi - bezsilny - i ewentualnie jeżeli reżyser chciał nas pokrzepić i nie zostawić z poczuciem beznadziejności to dalej mogłaby być scena gdzie już wszyscy przechodzą, a on sam wstaje ala "f... it i tak będę robił swoje, w końcu się uda" (to taki przykład, reżyser mógł mieć 1001 innych pomysłów jak to przedstawić), a dostajemy, raz:
-Motyw że dziewczyna która została zgwałcona de facto przez niego (z jego powodu), nagle o tym zapomina i go bez większego problemu wyciąga z awanturującego się tłumu (jestem w stanie to przyjąć - miłość przezwycięża wszystko i tak dalej, z resztą ona mówi mu "Jestem z Ciebie dumna" .......chociaż zostałam zgwałcona przez twój upór i walkę z wiatrakami za wszelką cenę, ale cóż sama sobie winna, mogłam z tobą nie trzymać, ok.), ale już dwa:
-Motyw że idą przytuleni, przy słodkiej muzyce, ludzie się przed nimi rozstępują, a potem jeszcze patrzą zahipnotyzowani na ich namiętny pocałunek... Poważnie? Oni praktycznie odchodzą w stronę zachodzącego słońca (gdyby nie fakt że w filmie pada deszcz), zwyczajnie po prostu mi to nie pasuje do całego klimatu i wydźwięku filmu, no i do tego piję, bo ja w tym nie widzę szyderczego uśmiechu, tylko nieco (a nawet bardzo) na siłę wciśnięty finał "nie płacz, wszystko będzie dobrze i ptaki na nas będą srały tęczą", takie to jest nie dokończa realne i mocno mam wrażenie pod publiczkę.
Więc słowem: pomińmy efekt działań głównego bohatera (bo to jest uważam w porządku), a zwróćmy uwagę na skutki jakie przyniosły one jemu i wtedy chyba możesz się zgodzić, że coś tu jest nie halo, a bohater wychodzi na typowym zagraniu hollywoodu: wybuchła pod nim bomba, a on idzie i nie imają się go płomienie.
No nie i nie, to po prostu nie pasuje, i tu np. taki Serpico kończy się uważam znacznie, znacznie lepiej (i nie mówię że chciałbym jakiej kopii tamtego finału, tak jak już pisałem pokrzepiające zakończenie - OK, ale w inny sposób, przede wszystkim myślę, zabrakło goryczy między mieszanką uczuć/wrażeń) boli mnie to bo Rok Smoka mi się bardzo podobał, no i właśnie gdyby nie ten jeden jak drzazga drażniący szkopuł.
Ps. Sorry za długie zdania bez kropek.
Powinien w tym tłumie dostać kose, mimo to przeprowadzić końcowy dialog tak samo, a ostatnie ujęcie powinno zawierać jego uśmiech. Wtedy wszystko było by jak trzeba.